Minęło sześć dni od tamtego wydarzenia. Od tamtej
pory nie wiem, co się dzieje z Kakashim ani z pozostałymi mieszkańcami wioski.
Wiem tylko, że nic dobrego. Dzisiaj znalazłam wczorajszą gazetę w jakimś koszu
na śmieci w wiosce niedaleko Konoha.
Było
źle, nawet bardzo. Okazało się, że pojawiła się nowa, śmiertelna choroba o
nazwie amor deliria nervosa, w
skrócie mówiąc choroba miłości. Tak, od dnia trzeciego kwietnia miłość w Kraju
Ognia klasyfikowana jest jako choroba, więc zaczęto przeprowadzać przymusowe
leczenie. Lek na miłość nazwano remedium. Przybył on z innego kontynentu, gdzie
delirium, jak potocznie zwano miłość, od dawna stanowiło zagrożenie.
Właśnie
od tej pory musiałam uważać na swoje zachowanie. Ludzie, którym wstrzyknięto
remedium są zazwyczaj spokojni i bez życia. Nie śmieją się, nie płaczą, nic,
tylko egzystują. Wiedziałam o tym, ponieważ widziałam kilku na ulicach.
Uprzejmi aż do obrzydzenia, nędzna namiastka ludzi. Miałam jednak szczęście.
Dzięki moim umiejętnościom aktorskim potrafiłam się do nich dostosować. Aby
zmylić policję, która czasami patrolowała ulicę, wycięłam sobie za lewym uchem
bliznę w kształcie małego trójkąta. Wszystko po to, by samą się taką nie stać.
Myśląc
nad tym, dotknęłam srebrnej zawieszki z brylantowym serduszkiem ukrytym pod
dekoltem bluzki. Dostałam ją na urodziny od Kakashi’ego. Na samą myśl o mężu,
czułam w gardle ogromną gulę. Strasznie za nim tęskniłam i teraz, siedząc na
strychu jakiegoś opuszczonego domku, zanosiłam się spazmatycznym szlochem. Czy
było z nim wszystko w porządku? Czy uciekł funkcjonariuszom i nie dał się
przerobić na zombie? Nie miałam pewności. Ostatnie słowa, jakie od niego
usłyszałam, zanim się rozstaliśmy, brzmiały: Poradzę sobie i nie martw się o mnie. Wydawało mi się, że było to
wieki temu, ale minęło zaledwie sześć dni. Ja jednak czułam się tak, jakby ktoś
wyrwał mi solidny kawał duszy. Czułam się niekompletna. A wiadomo, że urządzenie
bez chociażby jednej śrubki, nie funkcjonuje prawidłowo. Tak samo było ze mną.
Miałam wrażenie, że jestem takim właśnie urządzeniem, z którego wyjęto śrubkę.
Nic dziwnego, że byłam jak potłuczone szkło leżące na podłodze. I, również jak
szkło, byłam przez to cholernie niebezpieczna. Właśnie przez to, że byłam taka
roztrzęsiona. Bez Kakashi’ego u boku nie byłam sobą. Byłam wrakiem człowieka. I
dzięki temu byłam gotowa poświęcić wszystko, aby w jakiś sposób go uratować.
W
końcu, po wielu godzinach bezowocnego płaczu, zasnęłam zwinięta w kłębek na
starym, przeżartym przez mole kocu, mając położoną pod głową śmierdzącą moczem
poduszkę.
Nie
śniło mi się nic. Już od dawna przestałam mieć sny. Przez nie było tylko
gorzej.
Obudziłam
się kilka godzin później, a to przez to, że ktoś dobijał się do drzwi piętro
niżej. Policja. Bez dwóch zdań. Przyszli zobaczyć, czy nikt zarażony nie ukrywa
się przed władzami. Momentalnie zerwałam się z podłogi i podbiegłam otworzyć
okno. Zawiasy nawet nie zaskrzypiały. Na szczęście. Chwyciłam się balustrady i
podciągnęłam się. Po chwili stałam już na dachu. Była noc. I bardzo dobrze.
Dzięki temu nie było mnie widać. Bezszelestnie pobiegłam po dachówkach,
uważając, by nie strącić ani jednej. W takim wypadku wszystko poszłoby na marne.
Po chwili byłam już po drugiej stronie domku. Chwyciłam się gzymsu i zsunęłam w
dół. Nie było wysoko. Zeskoczyłam. Wylądowałam cichutko na ziemi, a potem
pobiegłam przed siebie, starając się nie zostawiać śladów. Kolejna wioska,
gdzie nie było bezpiecznie. Kolejna wioska, która coraz bardziej oddalała mnie
od Kakashi’ego.
***
Wiesz, jak to jest leżeć w łóżku, będąc
przytulonym do ukochanej osoby? Na pewno wiesz. To poczucie bezpieczeństwa,
które zapewnia ci mąż. Widzisz w jego oczach to, jak bardzo cię kocha. Za
wszelką cenę stara się ciebie chronić, nawet za cenę życia. Chwile te w twojej
pamięci są kolorowe i takie… prawdziwe.
Niestety, pod wpływem
nieszczęśliwych wydarzeń, zostają przez nie wypierane, aż w końcu dobre i
przyjemne chwile zanikają całkowicie.
Siedząc
w ciemnej piwnicy kolejnego opuszczonego domu, myślałam nad tym oraz nad moim
dotychczasowym życiem. Byłam jedną z wielu osób, które miały zatrważającą
pamięć do przykrych zdarzeń. Potrafiłam myśleć nad nimi godzinami, równocześnie
się zastanawiając, co mogłoby się potoczyć inaczej. Myślałam nad tym, dlaczego,
z jakiego powodu deliria pojawiła się w Kraju Ognia. Czemu ludzie uważali
miłość za chorobę? Przecież darzenie kogoś uczuciem, to piękna rzecz!
Podkuliłam
pod siebie nogi, a kolana objęłam ramionami, po czym pochyliłam głowę.
Westchnęłam.
To
wszystko było bez sensu. Jak niby miałam uratować męża, skoro sama nie
potrafiłam wziąć się w garść.
Musiałam
zacząć działać. I to natychmiast.
***
Wieczorem
dotarłam do granicy Kraju Ognia z Krajem Dźwięku. W oddali spostrzegłam las, do
którego zmierzałam. Pół godziny później znalazłam się na skraju puszczy, a po
chwili zagłębiłam się w mrok. Jako że słońce dopiero zachodziło, to wciąż
doskonale widać było wydeptaną przez zwierzynę ścieżkę.
Nie
znałam tego terenu, więc stale musiałam mieć się na baczności. Słychać było
jednak tylko pohukiwanie sów i cykanie świerszczy. Mimo tego rozglądałam się
czujnie. Z czasem jednak przestałam zwracać uwagę na otoczenie. Być może
dlatego, że byłam potwornie zmęczona i wszystko mnie bolało. Zaczęłam też
wydzielać niezbyt przyjemną woń. Cóż, w końcu od tygodnia nie miałam dostępu do
wody, ponieważ w domach gdzie nikt nie przebywał, odcięto jej dopływ.
Ubranie
miałam w strzępach. Moje granatowe trampki popękały po bokach i na podeszwach,
przez co każda nierówność gruntu dawała o sobie znać. Koszula podarta była w
tylu miejscach, że po kilku dniach zmuszona byłam przerobić ją na podkoszulek
na ramiączkach. Tak samo było ze spodniami – w tej chwili moje blade i
podrapane przez gałęzie nogi były jeszcze bardziej widoczne.
-
Mam dość – powiedziałam do siebie kilka godzin później. Usiadłam pod jednym z
drzew. Ziewnęłam, a potem ułożyłam głowę na korzeniu. Zamknęłam ozy i wkrótce
zasnęłam niespokojnym snem.
***
Do
tej pory nie wiedział, jak to się mogło stać. W jednej chwili spacerował z
żoną, a w następnej został zakuty w kajdanki, a do tego odurzony jakimś dziwnym
i nieznanym specyfikiem. I to w imię czego? W imię głupiego pomysłu daimyo,
świadczącego o tym, że miłość traktowana jest jako choroba! Kakashi z tego
powodu, jak również złości, jaka go ogarnęła, miał ochotę wydrapać sobie żyły.
Nie zrobił tego jednak. Wciąż miał nadzieję, że choć jednej bliskiej jego sercu
osobie udało się uciec. Nie miał jednak pewności, że nie schwytali Aiko.
Wolał
o tym nie myśleć. Było to zbyt bolesne.
W
tej chwili siedział zamknięty w celi, usiłując wymyślić sposób ucieczki.
Wszystko jednak nie miało znaczenia. Ilekroć próbował uwolnić się z kajdanek,
te wysyłały dość potężne wyładowania elektryczne, które powodowały, że
mężczyzna padał na ziemię, drżąc konwulsyjnie, po czym nieruchomiał na
kilkadziesiąt minut.
Zamknął
oczy.
W
tej samej chwili usłyszał szczęk zamka. Wiedział, że po niego przyszli.
-
Wstawaj, dupku! - warknął strażnik, po czym kopnął Kakashi’ego w krocze. Hatake
zacisnął zęby, starając się nie okazać cierpienia. – Powiedziałem, wstawaj,
parszywy gnoju!
Gdy
strażnik zrozumiał, że mężczyzna nie reaguje, chwycił go za ramiona i pociągnął
za sobą.
Kakashi
nie zwracał uwagi na to, gdzie drugi mężczyzna go wlecze. A zresztą po co miał
to robić? Przecież i tak nie miał najmniejszych szans na ucieczkę.
Hatake
nie zauważył nawet, że znalazł się w jasnym pomieszczeniu bez okien. Uniósł
głowę i zauważył biały, długi stół, przy którym siedziała kobieta w średnim
wieku. Miała siwe włosy spięte w kok na karku.
Kakashi
został pchnięty w przód, tym samym zostając zmuszonym, by usiąść na krześle.
Czuł
na sobie wzrok kobiety. Kątem oka dostrzegł lodowato niebieskie tęczówki skryte
za prostokątnymi okularami w czarnych oprawkach. Zauważył też, że kobieta
ubrana jest w szary kombinezon. Na lewej piersi widniała naszywka ze stopniem i
nazwiskiem – ppłk. C. M. Reynolds. Kobieta z pewnością nie pochodziła z tych
stron.
-
Witam, panie Hatake – odezwała się. Mówiła z trudnym do określenia akcentem.
Nic nie odpowiedział. – Jak mniemam, doskonale zdaje pan sobie sprawę z tego,
jak poważne przestępstwo popełnił pan i pańska żona? Pobicie funkcjonariusza
podczas służby grozi karą od pięciu lat pozbawienia wolności, w tym dwuletni
pobyt w zakładzie psychiatrycznym na oddziale zamkniętym, proszę pana.
Milczał,
kobieta jednak nie zrażała się.
-
Z pewnością pan wie, że może pomóc pan w…
-
W czym? – odezwał się, patrząc na podpułkownik Reynolds z nieukrywaną odrazą. –
W zmienianiu ludzi w zombie takie jak pani?! O nie, dziękuję. Przywieźliście ze
sobą, z zachodu, jakieś cholerstwo zwane remedium,
które zmienia nas w pozbawione wszelkich uczuć stwory! I jeszcze, jakby tego
było mało, twierdzicie, że dzięki temu wszyscy będą szczęśliwi?! Ile rodzin
wymordowaliście dla waszych durnych ideałów? No ile, pytam się, do cholery! –
krzyknął, zaciskając dłonie na stole przed sobą.
-
Panie Hatake, proszę się uspokoić. – odparła obojętnie Reynolds. – Nie dał pan
mi nawet dokończyć tego, co zamierzałam powiedzieć. Pozwoli pan, że się
najpierw wypowiem, a dopiero później odpowie pan, co czuje, dobrze? Nie chcemy
przecież bałaganu w raporcie, prawda? – tu posłała mu nikły, sztuczny jak ona,
uśmiech. – W Konoha zarejestrowanych jest około 10 tysięcy mieszkańców. Z
naszych statystyk wynika, że jakieś dziesięć procent nie stawiła się na
obowiązkowym szczepieniu mającym zaaplikować lek.
Kakashi
natychmiast zrozumiał.
-
Chyba nie myśli pani, że powiem wam, dokąd się udali? – zapytał drwiąco.
-
Niekoniecznie o to nam chodzi, panie Hatake – ręce ułożył na stole.
Mężczyzna
zaśmiał się.
-
No to o co, do diabła? Ten wasz cudowny lek na chorobę, która nawet nie
istnieje, musiał pomieszać wam w głowach. Tak się składa, że mimo tortur i
innych nieprzyjemnych rzeczy nie powiem wam nic. Choćbyście nie wiem, co
wymyślili, nie zdradzę swojego domu. – mówiąc to, usiłował wstać z krzesła,
jednak kobieta powstrzymała go.
-
Mimo wszystko może się nam pan przydać – odparła, ukradkiem wciskając przycisk
znajdujący się na spodniej stronie stołu.
Po
chwili jednak ze ścian rozsunęła się, a do pomieszczenia weszło trzech
strażników ubranych w identyczne szare i przylegające do ciała mundury. Stanęli
za oparciem krzesła, na którym siedział Kakashi. Reynolds uśmiechając się do
niego, rzekła:
-
Co do pana, panie Hatake, mamy specjalne plany. Już niedługo przekona się pan
jakie.
Gdy
tylko to powiedziała, Kakashi poczuł, jak coś długiego i ostrego wbija mu się w
skórę na szyi. Po chwili jego wzrok zamglił się, a on sam stracił przytomność.
***
Wyczułam
ich, zanim się obudziłam. Pozostałam jednak nieruchoma; w ten sposób chciałam
uśpić czujność nieznajomych. Wsłuchiwałam się w ich kroki. Po chwili dwójka
napastników znalazła się tuż nade mną. Jeden z obcych dotknął mojej nogi, a po
chwili jego dłoń powędrowała wyżej. W momencie gdy zamierzał wsunąć palce do
kieszeni moich szortów, złapałam go za nadgarstek, otwierając równocześnie oczy
i zrywając się na nogi. Nim napastnik zdążył cokolwiek zrobić, wykręciłam jego
rękę za plecy, przez co zmusiłam go do klęknięcia. Jego towarzysz odezwał się:
-
Ej, zostaw go!
Zerknęłam
na niego, po czym odparłam:
-
Jeszcze krok, a twojemu kumplowi połamię rękę – na potwierdzenie własnych słów,
mocniej przekręciłam kończynę ofiary, przez co ta zawyła niczym zranione
zwierzę. – Kim jesteście i co tu robicie? Czego chcecie? Pieniędzy, jedzenia?
Nie mam.
W
tej samej chwili księżyc oświetlił ich twarze. Zamarłam. Przede mną stał Lee, a
w tym, któremu usiłowałam złamać rękę, rozpoznałam Yukatę – swojego przyjaciela
z dzieciństwa. Natychmiast go puściłam. Mężczyzna zaczął masować sobie ramię,
jednocześnie posyłając mi słaby, smutny uśmiech.
-
Aiko-san! – krzyknął Lee, podbiegając do mnie. Uśmiechał się szeroko. Nawet w
ciemności było widać jego olśniewająco białe, równe zęby. Chłopak przytulił mnie.
-
Co wy tu robicie? – zapytałam.
Lee
zamierzał odpowiedzieć na zadane pytanie, lecz ubiegł go Yukata:
-
Założyliśmy tymczasowy obóz nieopodal. Co prawda mamy mało miejsca, jednak
powinno znaleźć się jeszcze jedno dla ciebie i Kakashi’ego – rozejrzał się. – A
właściwie, to gdzie on jest?
Super. Po prostu
pięknie.
Poczułam, jak na moim
karku pojawiają się zimne kropelki potu. Powiedzieć im prawdę, czy jednak nie? Jak
ja na tym wyjdę? Czy przyjaciele wezmą mnie za tchórza, jak sama się czułam?
- On… on musiał zostać w
tyle – rzekłam, czując się podle, okłamując ich.
- Czyli niedługo do nas
dotrze – oznajmił Lee.
- Taa…
***
Kilkanaście minut
później byliśmy już w drodze. Przez krótką podróż dowiedziałam się zaskakująco
dużo rzeczy. Okazało się, że delirium nie
dotarło tylko do Kraju Ognia, ale też do innych wielkich państw shinobi. Konoha
broniła się co prawda najdłużej, jednak i jej nie udało się odeprzeć wroga. Nawet
Kazekage – Gaara musiał uciekać poza granice swojego kraju. Tsuchikage oraz
jego rodzina zostali zamordowani po tym, jak Wioska Kamienia wszczęła bunt. W
pozostałych krajach sytuacja była zgoła podobna, choć Kraj Wody praktycznie
przestał istnieć, a jego tereny miały zostać wkrótce zagospodarowane pod główną
siedzibę Instytutu ds. Leczenia i Zapobiegania Rozprzestrzenianiu się Delirium
oraz pod siedzibę Głównego Centrum Leczenia Deliri oraz Krypt, czyli więzienia
dla osób, których nie dało się już wyleczyć. Jednym słowem – świat shinobi
chylił się ku upadkowi.
Byłam tym wszystkim
przytłoczona. Nadmiar informacji powodował, że nie wiedziałam już, co myśleć na
ten temat.
Potrząsnęłam głową.
- I co zamierzacie z tym
wszystkim zrobić? – zapytałam, wpatrując się to w Lee to w Yukatę.
- Na razie nic. Shinobi
z pozostałych krajów muszą się najpierw zjednoczyć, jednak biorąc pod uwagę
dawne konflikty, będzie to bardzo trudne, a może nawet niemożliwe. Być może
zdołamy zawrzeć rozejm, ale to tylko i wyłącznie na krótki okres. Potem znów
zaczną się wojny. Zawsze tak było i zawsze tak będzie.
- Problem stanowi fakt,
że nie mamy żadnego, absolutnie żadnego planu na wygranie tej bitwy. Nawet
jeżeli znajdziemy jakiś, nie będzie gwarancji zwycięstwa – dodał Lee.
- Właśnie. O ile
znajdziemy rozwiązanie… - szepnęłam.
***
Wkrótce potem dotarliśmy
na skraj lasu. Zauważyłam kilkanaście namiotów ustawionych jeden przy drugim. W
wielu z nich paliły się lampy naftowe. Namioty ustawione były w literę „u”, a
na środku polanki znajdowało się ognisko, przy którym siedziała trójka młodych
ludzi. Chłopak obejmował długowłosą dziewczynę, druga natomiast rzucała kamyki
w płomienie.
Podeszłam do nich i
usiadłam bez słowa na skraju kłody, po czym zaczęłam wpatrywać się w ognisko. Miałam
złe przeczucia co do tego wszystkiego. Jak niby mieliśmy wygrać wojnę, o której
mówił Yukata, skoro przeciwnik posiadał o wiele bardziej rozwiniętą
technologicznie broń? To wyglądało tak, jakby jakieś prymitywne plemię walczyło
z bardzo rozwiniętą obcą cywilizacją. Szanse na wygraną były mniejsze niż 1%.
Nagle z otępienia wyrwał
mnie znajomy głos:
- Aiko, to ty?! –
usłyszałam.
Odwróciłam głowę w
prawo. Chłopakiem przytulającym bez wątpienia Hinatą był Naruto. Blondyn
uśmiechnął się szeroko. – Co ty tu robisz? I gdzie Kakashi-sensei?
Znowu. Jeżeli jeszcze
ktoś zapyta mnie o mojego męża, przysięgam, rozpłaczę się.
Zdusiłam gulę w gardle,
która rosła z każdą sekundą.
- On… musiał coś
załatwić. Niedługo do nas dołączy.
Uzumaki uśmiechnął się
do mnie ponownie, po czym przesunął się bliżej i odparł:
- Za chwilę będzie
kolacja. Może zjesz z nami?
Na samą myśl zaburczało
mi w brzuchu. Od tygodnia żywiłam się resztkami albo papką z kasztanów i
żołędzi. Przydałaby się jakaś odmiana. Jakakolwiek.
W tym samym momencie
poczułam na sobie czyjeś wrogie spojrzenie. Przeniosłam wzrok na Sakurę. Była
wściekła. Nie wiedziałam tylko dlaczego. Od dawna jednak wiedziałam, że
dziewczyna mnie nie lubi, a sama też za nią nie przepadałam, głównie ze względu
na to, jak traktowała Naruto.
Na moich kolanach
wylądował talerz z pieczonymi ziemniakami oraz dobrze wysmażonym stekiem. Byłam
tak głodna, że miałam ochotę wziąć mięso w dłoń i wgryźć się w nie niczym
wygłodniały pies. Na szczęście Hinatą wręczyła mi sztućce.
- Proszę, Aiko-san –
powiedziała cicho.
- Dzięki. – uśmiechnęłam
się.
Ukroiłam kawałek i
wsunęłam go sobie do ust, a po chwili zaczęłam rozmyślać o tym, co by było
gdyby ta cała deliria nie dotarła do
Kraju ognia. Najpewniej wszystko toczyłoby się normalnym tempem – Kakashi chodziłby
na misje, ja leczyłabym ludzi. Ale teraz? Przyszłość była niepewna. Nie
mieliśmy nawet gwarancji na przeżycie. Wystarczyło wziąć pod uwagę zeszły
tydzień. Miałam jednak wrażenie, że to wszystko wydarzyło się nie kilka dni
temu, lecz dwadzieścia, a może i trzydzieści lat wcześniej. Do tego nigdy nie
przypuszczałam, że będę musiała uciekać z własnego domu.
Przekręciłam obrączkę na
palcu, na której wygrawerowano jedno krótkie zdnaie: „Na zawsze twój”. Obawiałam się o Kakashi’ego, jednak miałam
nadzieję, że wkrótce do nas dołączy.
Westchnęłam. To wszystko
zaczynało mnie przerastać. Nawet nie zauważyłam, kiedy Hinatą i Naruto odeszli,
a ja zostałam sam na sam z Sakurą.
- Zadowolona jesteś? –
usłyszałam. – Pytam się, czy jesteś z siebie zadowolona?
Sakura Haruno patrzyła
na mnie z nieukrywaną odrazą.
- O co ci chodzi? –
zapytałam. – A poza tym nie mów do mnie takim tonem, dobrze?
- Jak to o co? Nie
udawaj głupiej. I nie mów mi, jak powinnam się do ciebie odzywać. Wciąż,
bynajmniej oficjalnie, jesteś moją przełożoną, ale nie jesteśmy w szpitalu –
powiedziała, przysuwając się do mnie.
- Dziewczyno, co cię
znów ugryzło?
Zauważyłam, jak
zacisnęła szczęki.
- To twoja wina, że
Sasuke nie żyje! Gdybyś nie wszczęła tej awantury, nic takiego by się nie
stało! – powiedziała głośno.
Otworzyłam ze zdziwienia
usta.
- Jak to nie żyje? Co
się stało? Jak?
- Nieważne jak, tylko
przez kogo.
Uniosłam ręce w geście
rezygnacji.
- Słuchaj, dobrze wiem,
że mnie nie lubisz, ale nigdy nie zrobiłabym czegoś takiego. Nie zabiłabym
Sasuke ani nikogo innego. Jestem lekarzem a nie mordercą.
Pokręciła głową z
dezaprobatą, po czym wstała.
- Wiesz co? Jak sobie
chcesz, jednak nie wierzę w to, co mówisz – po tych słowach odwróciła się na
pięcie i odeszła.
Od samego początku
wiedziała, że coś jest z nią nie tak. Już jako trzynastolatka potrafiła
stwarzać problemy z niczego i być nieuprzejma i arogancka. Nic dziwnego, że
Sasuke zerwał z nią niedługo po tym, jak zaczęli ze sobą chodzić. On również
miał dość jej histerii i humorów.
Dokończyłam w milczeniu
posiłek, w ogóle nie przejmując się durnymi i bezpodstawnymi oskarżeniami
durnej nastolatki.
***
Jakiś czas później
dostałam nowe, w miarę czyste ubrania i buty oraz miejsce noclegowe w namiocie
Hinaty.
Siedząc przy ogniu,
wsłuchiwałam się w rozmowę Naruto, Lee, Shikamaru i Gai’a. Dowiedziałam się, że
remedium ma o wiele większą skalę
działania, niż wszyscy myśleli. A i Bee o mało co nie zginęli, broniąc swojej
wioski.
Jako żona jednego z
najlepszych shinobi Konoha miałam niemałe pojęcie o strategii. Rozumiałam, że
Kage nie zdradzali swojego położenia ze względu na bezpieczeństwo. W ostatnich
dniach nie można było nikomu ufać. Wszędzie czaili się szpiedzy i donosiciele.
Rozważając te
informacje, doszłam do wniosku, że świat, era shinobi skończy się, jeżeli
czegoś nie zrobimy. To była tylko kwestia czasu.
~*~*~
Rozdział pierwszy pojawił się stosunkowo szybko, biorąc pod uwagę moją znikomą ilość wolnego czasu. Czuję jednak przypływ weny na to opowiadanie, więc będę smarować jak najczęściej, choć nie będę wstawiać notek raz na tydzień, ponieważ wydaje mi się to zbyt częste.
Od wczorajszego dnia mam bardzo dobry humor, ponieważ byłam w kinie na filmie "Bogowie", który moim zdaniem jest najlepszą polską produkcją ostatnich dziesięciu lat. Poza tym wczoraj otrzymałam wynik z próbnej pracy maturalnej z biologii (w dodatku mojej pierwszej) i jestem bardzo z siebie zadowolona - miałam prawie 80% przy praktycznie małym wkładzie w naukę.
Jednak to nie są wszystkie powody mojego szczęścia. Otóż wczoraj dowiedziałam się, że... Kakashi, tak ten nasz sławny i kochany Kakashi w najnowszym i zarazem ostatnim filmie kinowym Naruto: The Last będzie nikim innym tylko Rokudaime Hokage, czyli tłumacząc na język polski - Kakashi Hatake Szóstym Hokage Konoha Gakure. Co prawda nie jestem tym zbytnio zaskoczona, biorąc pod uwagę fakt, że od dawna miałam przeczucie, że tak się stanie.
A oto fotka na dowód: