6 lut 2015

Rozdział III. "Strzał".

         - I co my teraz zrobimy? – Spytał Yukata po tym, jak doszedł do siebie. Do szyi przyciskał gazę nasączoną spirytusem. – Zniknęła połowa broni i prawie wszystkie naboje. Jak mamy przetrwać, mając do dyspozycji zaledwie dziesięć paczek?
- Nie mam pojęcia – odrzekł Asuma, zapalając papierosa. W ciągu zaledwie godziny zdążył wypalić prawie półtora opakowania. Jak tak dalej pójdzie, to odejdzie z tego świata szybciej, niż zakładano. – Nie wiem też, co Sakura chciała w ten sposób udowodnić ani dlaczego to zrobiła. Nigdy bym nie pomyślał, że ta dziewczyna jest zdolna do takich rzeczy.
- Nikt się nie spodziewał, Asuma! 
Siedząc przy ognisku, wsłuchiwałam się w ich rozmowę i wrzucałam kamyczki do ogniska.
- Wiem, dlaczego to zrobiła – odezwałam się, patrząc w płomienie. – Zacznę od tego, że ta dziewczyna nigdy mnie nie lubiła. Jak tylko Tsunade dała mi ją pod opiekę, wiedziałam, że będą z nią nie lada problemy. Jednak teraz, gdy Sasuke, chłopak, którego Sakura kochała ponad wszystko zginął, dziewczyna obwinia mnie o jego śmierć. Dlatego zrobiła to, co zrobiła. Żeby się na mnie zemścić. A w związku z kradzieżą chciała zemścić się również na was, ale dlaczego… - popatrzyłam na nich bezradnie. – Kradnąc naboje i broń, chciała zaburzyć w nas nadzieję, która nam pozostała. Ale musimy żyć dalej i wyplenić to cholerstwo z Kraju Ognia. – nie dodałam już, że musimy ratować Kakashi’ego; wolałam o nim nie wspominać przy Asumie, znów zaczęlibyśmy się kłócić, a tego chciałam naprawdę uniknąć, jeżeli było to możliwe.
Wstałam.
- Ale chyba go nie zabiłaś, co? Aiko? – poczułam na sobie wzrok Asumy. – Jeżeli to prawda, to…
Musiałam się roześmiać, chociaż sytuacja wcale nie była zabawna.
- Oczywiście, że nie! Wiesz, że nigdy nie zrobiłabym czegoś takiego.
Mężczyzna odchrząknął.
- Tylko my potrafimy posługiwać się pistoletem, a to z pewnością nie wystarczy, aby uratować całą nację shinobi – mruknął Asuma. – Dodatkowo ani ja, ani Yukata, ani nawet ty nie potrafimy strzelać do ruchomego celu. Co będzie, jak będziemy musieli strzelać do ludzi, których znamy?
Zacisnęłam pięści.
- Do jasnej cholery, Asuma! – Krzyknęłam. – I tak będziemy musieli to zrobić! To już nie są nasi przyjaciele, są wrogami, nie rozumiesz? Równie dobrze jak my ich, oni mogą zabić nas, dociera to do ciebie? Wiem, że na samą myśl o tym, że być może będziesz musiał pozbawić Kurenai życia, cały się trzęsiesz, ale, kurwa, to jest rzeczywistość! W każdej chwili możemy zginąć, bo nigdy wcześniej nikt z nas nie miał do czynienia z czymś takim!
Nawet nie zauważyłam, kiedy do mnie podszedł. Po chwili stanął przede mną, a ja zadarłam wysoko głowę, by spojrzeć mu w oczy.
- Powtórz to, co powiedziałaś… To o Kurenai…
Nie pamiętam, aby kiedykolwiek był taki wściekły. W tej chwili jego ciemne oczy ciskały błyskawice, a żyły na przedramionach były jeszcze bardziej widoczne.
- Asuma, wiesz dobrze, że to może być prawda. Wiesz o tym doskonale, ale nie chcesz dopuścić sobie tego do wiadomości. Nie twierdzę, że twojej ukochanej coś się stało i nie chciałabym, żeby tak było, ale na bogów, Asuma… - Yukata zaczął przemawiać kojącym głosem, kiedy spostrzegł nastrój Sarutobiego.
Asuma spojrzał na mnie z dziwnym błyskiem w oku, potem odwrócił się i rzucił:
- Aiko, za tydzień ty, Gai Yukata i Naruto udacie się do Konoha na zwiad. Potem wrócicie tu i zdacie mi relację – po tych słowach odszedł, a ja i Yukata zostaliśmy sami.

***

- Pani podpułkownik, ma pani gościa – usłyszała, jak jeden z jej podwładnych staje przy biurku. Nie podniosła wzroku znad raportu, który niedawno otrzymała. Z tego, co zdążyła już przeczytać i wprowadzić do systemu, wynikało, że nowa broń spisywała się doskonale i wszystko wskazywało na to, że niedługo pozbędą się wszystkich Odmieńców, czyli zarażonych delirią. W tej chwili w Kraju Wiatru panował spokój i nikt już nie wywoływał buntów. Wszyscy anarchiści zostali eksterminowani. W dodatku w bardzo prosty sposób – strzał w głowę załatwiał wiele spraw i niekoniecznie tych w aspekcie politycznym. Reynolds uśmiechnęła się na myśl o swoim ostatnim eksperymencie. Obiekt DC-370a spisywał się wyśmienicie.
- Nie oczekiwałam żadnych gości, Fayfield – odparła, wpisując kolejne dane do systemu. – Kto to jest? Sprawdziliście, czy nie jest to jeden z buntowników?
- Tak, sir. Osoba, która żąda spotkania z panią, sir, twierdzi, że posiada istotne informacje i może pomóc.
Spojrzała na niego, zdziwiona.
- Pomóc? W jaki sposób? – Zaciekawiło ją to, co potencjalny „wspólnik” miał do zaoferowania.
- Twierdzi, że zna się na truciznach i antidotach. Dodatkowo odzyskała sporo naszych… zabawek, sir.
- Zabawek?
- Karabinów, sir. Przepraszam, jeżeli nie wyraziłem się dość jasno – pochylił głowę na znak skruchy.
Kobieta westchnęła. W czasach, kiedy sama zaczynała służbę, na karabiny nie mówiło się „zabawki”. Głównie dlatego, że kiedy ona była zwykłym szeregowcem, remedium wchodziło dopiero na właściwą drogę i nie było tak nowoczesnego sprzętu jak w dniach dzisiejszych. W ciągu tych prawie trzydziestu lat udoskonaliło się i teraz, w jej rodzinnych stronach zaledwie garstka społeczności była zarażona. Ale oni przebywali w Kryptach.
- Wprowadź ją.
Fayfield zasalutował, po czym zgrabnie odwrócił się na pięcie i wyszedł z gabinetu. Po chwili jednak pojawiła się w nim młoda dziewczyna, na oko siedemnastoletnia o różowych włosach i zielonych oczach. Podeszła do krzesła i usiadła na nim. Reynolds zaczęła przyglądać się jej badawczo. Stadium delirii było u niej na dość zaawansowanym poziomie, jednak nie stanowiło to dla podpułkownik żadnego zagrożenia. W razie potrzeby wyciągnie z kabury na udzie rewolwer i strzeli dziewczynie w czoło. Dla niej było to bez różnicy, czy trup będzie jeden, czy tysiąc. W grę wchodziło uwolnienie ludzi spod więzów choroby.
- Nazywam się Sakura Haruno – różowowłosa spojrzała na plakietkę z nazwiskiem na granatowym mundurze osoby naprzeciwko.
- Podpułkownik Reynolds. Czym mogę służyć tak młodej… damie? – zapytała, opierając podbródek na bladych dłoniach o długich palcach.
- Przyszłam, aby wspomóc pani szlachetny cel, proszę pani. Jeszcze do niedawna byłam stażystką w tutejszym szpitalu. I jako lekarz umiem stworzyć niemal każdą truciznę i antidotum i dlatego pomyślałam, że może przyda się pani moja pomoc, pani podpułkownik.
Kobieta zamyśliła się. Już miała pewien plan, w którym ta dziewczyna Sakura odegra swoją główną rolę, ale musiała go jeszcze dokładnie przemyśleć.
- Dziecko… A dlaczego właściwie postanowiłaś opuścić swoją… grupę, a zamiast tego przyłączyć się do nas?
Haruno uśmiechnęła się.
- Zadała pani bardzo ciekawe pytanie, na które z przyjemnością odpowiem – dziewczyna rozsiadła się wygodnie na krześle, pozwalając założyć sobie nogę na nogę. – Postanowiłam opuścić moich przyjaciół, dlatego że… Moja przełożona zabiła mojego ukochanego. Chcę sprawić, aby ona też doznała podobnej straty. Możliwe, że pani nie zrozumie, w końcu jest pani wyleczona, a ja jestem tylko zarażoną, ale postaram się pani to wytłumaczyć – przełknęła ślinę, by zwilżyć gardło. – Od zawsze kochałam tego chłopaka. Jak nikogo innego na świecie. Tylko on się dla mnie liczył, reszta mało mnie obchodziła. W końcu, po długim czasie błagania go, on w końcu zaczął się ze mną umawiać. Niestety, pech chciał, że niedługo później ze mną zerwał. Wciąż nie mam pojęcia dlaczego, ale na pewno maczała w tym palce Aiko Hatake – mięsień w twarzy Reynolds drgnął lekko, ale Sakura tego nie zauważyła. – Tydzień później Sasuke zginął. Dostał cios prosto w potylicę. Stwierdzono obrzęk mózgu i tym samym śmierć mózgową. Nigdy nie wybaczę tej kobiecie tego, co mi zrobiła.
- Rozumiem – odparła po kilku sekundach. – I cieszę się, że możemy panią, pani Haruno, powitać w naszej załodze – uśmiechnęła się lekko, wyciągając rękę. Sakura ją uścisnęła.
- Ja również się cieszę, proszę pani – powiedziała. – Nie mogę doczekać się naszej współpracy.

***

Było ciężko. Z dziesięciu opakowań naboi zostały raptem cztery. W ciągu kilku dni zdołaliśmy poczynić wielkie postępy, a to dlatego, że cała nasza czwórka wzięła się w garść i w końcu, co było praktycznie niemożliwe, nauczyliśmy się trafiać do ruchomego celu. Po sześciu dniach trafialiśmy niemal do wszystkiego – począwszy od ptaków, aż po wiewiórki, które piekliśmy na ognisku. Zrobiliśmy wszystko, aby tylko dopiąć naszego celu.
Późnym wieczorem weszłam do swojego namiotu. Hinata leżała na boku, z głową podpartą na lewej ręce i czytała książkę przy słabym świetle lampy naftowej.
Uśmiechnęłam się, kiedy spojrzała na mnie. Co ja bym dała, żeby to z Hinatą pracować… Obie zawsze bardzo się lubiłyśmy, to była najsympatyczniejsza dziewczyna, jaką spotkałam.
- Aiko-san, uważaj na siebie – powiedziała, podczas gdy ja pakowałam karabin, dwa rewolwery i upieczone mięso wiewiórki. Do plecaka wrzuciłam jeszcze sześć litrowych butelek z wodą.
Odwróciłam się.
- Jasne, że będę uważać, Hinata. Uda nam się, musi się udać – powiedziałam.
- Aiko-san… Przykro mi z powodu Kakashi’ego, nie wiedziałam, że go złapali. Nie powinnaś przeżywać czegoś takiego, nie zasłużyłaś na to. On zresztą też nie.
Poczułam łzy pod powiekami. To, co powiedziała przed chwilą Hyūga, spowodowało, że na nowo zaczęłam tęsknić. Miałam ochotę przytulić tę dziewczynę. Tym bardziej, że dopiero wczoraj dowiedziała się prawdy, ponieważ Naruto nie chciał jej wcześniej stresować. Jednak powiedziałam mu, że Hinata też ma prawo znać prawdę i w końcu, po długich namowach, chłopak powiedział jej. Tyle że biedna dziewczyna wybuchła płaczem, słysząc to. Z tego co mówił mi blondyn, wynikało, że strasznie mi współczuła i mówiła, że gdyby to ją spotkało, zabiłaby się z rozpaczy. Dodał też, że Hinata mnie podziwia, że się trzymam.
Tyle że było to cholernie trudne. Na samą myśl o Kakashim, którego krzywdzili, ryczałam jak bóbr.
- Dzięki, Hinata, jesteś naprawdę kochana. Nie martw się, uratujemy go. Choćby nie wiem co.
Uśmiechnęła się do mnie, a ja w milczeniu dokończyłam pakowanie. Po chwili położyłam się na macie i zgasiłam lampę. W namiocie zapanował mrok. Słychać było tylko cykanie świerszczy i ciche pohukiwanie sów, które skryte były w koronach drzew. Wsłuchując się w te odgłosy, zasnęłam.

***

Obudziłam się o świcie. W namiocie było chłodno, przez co na moich ramionach pojawiła się gęsia skórka.
Wyszłam ze śpiwora i ziewnęłam przeciągle. Spojrzałam na Hinatę. Dziewczyna spała głęboko na boku i nic nie wskazywało na to, żeby za kilka minut miała się obudzić.
Stanęłam na nogach i przeszłam na palcach parę kroków, aby sięgnąć po buty. Założyłam je i chwyciłam w dłonie plecak. Nie był aż tak ciężki, jak mi się wydawało. Może dlatego, że w ciągu kilku ostatnich tygodni wzrosła mi masa mięśniowa i teraz mogłam bez problemu podnieść dwudziestokilogramowy plecak, nie jęcząc przy tym.
Założyłam go na plecy i rozsunęłam zamek namiotu, po czym wyszłam na zewnątrz i zasunęłam go, żeby zimno nie napływało do środka.
Słońce dopiero wznosiło się nad horyzontem w związku z czym niebo przybrało zielonożółty odcień. W oddali zauważyłam tlące się ognisko, przy którym stali Yukata, Naruto i Gai. Kiedy usłyszeli moje kroki, Uzumaki i brunet uśmiechnęli się do mnie, Gai natomiast posłał mi puste spojrzenie. Mężczyzna z reguły się do mnie nie odzywał, chyba że było to konieczne.
- Możemy ruszać, Aiko-san? – zapytał blondyn, poprawiając ramiączka plecaka. Nie miałam pewności, czy był to dobry pomysł, żeby Naruto z nami szedł. Co prawda chłopak był bardzo podekscytowany tą misją, ale istniało spore prawdopodobieństwo, że wszyscy zginiemy.
- Musimy zrobić, a raczej ja muszę zrobić, jedną rzecz – powiedziałam. – Powinniście mieć małą trójkątną bliznę pod lewym uchem. Dzięki niej będziemy mieć większą szansę na to, że wszystko pójdzie po naszej myśli. Dzięki tej bliźnie zombie nie rozpoznają was tak łatwo, ale jest jeszcze jedna rzecz. Musicie się odpowiednio zachowywać. Jako jedyna z was miała dość długą styczność z wyleczonymi, więc wiem, jak należy postępować. Jeżeli dostosujecie się do moich wskazówek, będzie dobrze – dodałam. – A teraz może mi ktoś pożyczyć nóż?

            Yukata i Naruto stali nieopodal, przyciskając do szyi wacik. Oprócz nich tylko Gai czekał na zabieg.
            Mężczyzna siedział na kamieniu, odchylając głowę. Stanęłam obok niego i przyłożyłam mu ostrze do skóry. Przycisnęłam mocniej niż zamierzałam. Popłynęła krew. Gai nawet nie jęknął, zamiast tego zacisnął szczęki, rzucając mi spojrzenie pełne pogardy. W ostatnim czasie traktował mnie jak gówno przylepione do buta. Zupełnie zapomniał, że ja tak samo się czułam. Jak gówno właśnie. Albo nawet gorzej…
            - Nie będę żałował, jeżeli zginiesz na tej misji, co wydaje się wysoce prawdopodobne – wycedził przez zęby.
            Starałam się nie pokazać, jak bardzo mnie to zabolało. Do tej pory nigdy nie mówił mi czegoś takiego, mimo tego, jak mnie traktował w ostatnim czasie.
            - Możesz wstać, Gai – powiedziałam, przecierając gwałtownie spływającą po szyi krew.
            Mężczyzna wstał, zarzucił plecak na ramiona i odszedł, nie patrząc na mnie.

Kilka dni później

            Od Konoha dzieliły nas raptem cztery kilometry, dlatego na drodze, którą szliśmy ruch był większy niż zazwyczaj. Szczególnie rzucały się w oczy szare, opancerzone wozy oraz długie i liczne rzędy żołnierzy w szarych, przylegających mundurach, trzymających w rękach ciężkie, błyszczące karabiny.
            Jeden z takich konwojów właśnie nas mijał, a żołnierz, który otarł się o mnie, spojrzał na mnie badawczo. Serce zabiło mi gwałtownie ze strachu, że się domyśli, że coś jest nie tak, i nie jesteśmy tacy jak on oraz jego koledzy. Na szczęście mężczyzna nie zorientował się, ponieważ odwrócił wzrok i minął mnie, Gai’a i Naruto bez słowa.
            Niemal poczułam, jak moich towarzyszy ogarnia ulga.
         Szliśmy dalej przed siebie, aż w końcu dostrzegliśmy znajomą bramę, której skrzydła wciąż były otwarte zupełnie tak, jakby nic się nie zmieniło. Ale zmieniło się bardzo wiele – nie było słychać tego charakterystycznego harmidru, jaki zawsze towarzyszył tej wiosce. Było cicho, za cicho. Zupełnie tak, jakby Konoha wymarła.
            Po kilkunastu minutach przekroczyliśmy bramy osady. Zaskoczyło nas jedno – przy budce strażniczej nikt nie stał. Było to nam na rękę, nie musieliśmy pokazywać przepustek, których, szczerze mówiąc, nie mieliśmy.
            - Gdzie idziemy? – zapytał Naruto, kiedy schowaliśmy się w zaułku, a dokładniej za koszem na śmieci, który o dziwo nie był przepełniony, jednak smród i tak był potworny.
            Skierowałam swój wzrok na biuro Hokage.
            - To nie jest dobry pomysł, Aiko. W budynku najpewniej kręci się mnóstwo zombie – powiedział Yukata, przypatrując mi się.
         - Wiem, ale mam przeczucie, że to tam jest Kakashi, rozumiesz? Nie mogę tego zignorować. Muszę to sprawdzić – odparłam, wyciągając z plecaka mały pistolet, po czym schowałam go za paskiem spodni.
         - Ty naprawdę chcesz zginąć – prychnął Maito. – Ja się na to nie piszę, nie zamierzam ryzykować kulki w łeb.
            Wstałam.
         - Nie chcesz, nie idź, ale potem mi nie dziękuj, że uratowałam osobę, którą kochasz – wycedziłam przez zęby.
            Yukata i Uzumaki spojrzeli na Gai’a, nic nie rozumiejąc.
            - Nie rozumiem – Naruto podrapał się po głowie. – Brewka-sensei, czyli jesteś g-gejem? – wycedził po kilku sekundach, równocześnie przyglądając się uważnie mężczyźnie.
            Gai spojrzał na chłopaka z dziwnym wyrazem twarzy.
            - Naruto… Nie pasuje ci coś? – zapytał brunet.
            Blondyn pokręcił głową, mówiąc:
            - Skąd, tylko mnie zaskoczyłeś, ale wiesz, nie dobieraj się do mnie, okej? – wyszczerzył do niego zęby, na co Gai uśmiechnął się delikatnie i szturchnął Uzumakiego.
            Odchrząknęłam.
            - Chłopaki… Nie chcę was ponaglać, ale jeżeli nie ruszymy za chwilę stąd naszych tyłków, zrobi się gorąco.
             Podnieśli się z brudnej ziemi, otrzepali ręce, a potem rozeszliśmy się. Każde z nas miało wejść do budynku inną drogą. Gdybyśmy weszli przez główne drzwi całą grupą, skazalibyśmy się na klęskę. Zamiast tego istniało prawdopodobieństwo, że nas nie złapią.
            Nie przepadałam za tym  miejscem, chociaż byłam w tym budynku kilka razy – głównie dlatego, że zastępowałam od czasu do czasu Shizune.
          Nie lubiłam przebywać w tym budynku, głównie dlatego, że kilka lat temu, podczas mojego stażu, pokłóciłam się z Tsunade i od tej pory nie rozmawiamy ze sobą, jeżeli to nie było konieczne.
            Pchnęłam ciężkie, drewniane drzwi i weszłam do środka. Było potwornie cicho, słychać było tylko szum wentylatorów w biurach.
            Przeszłam kilka kroków w stronę kolejnych, tym razem brązowych, drzwi. Nacisnęłam klamkę, ale nie ustąpiły. Przeklęłam pod nosem, po czym przeszłam dalej, aż w końcu natrafiłam na kolejne drzwi, które też były zamknięte.
            Nagle usłyszałam kroki, a serce zabiło mi gwałtownie. Rozejrzałam się w poszukiwaniu kryjówki. Zauważyłam wielką szafę na dokumenty. Miałam nadzieję, że nie jest wypełniona po brzegi. Na szczęście tak nie było. Weszłam do środka.
            Dźwięk kroków był coraz wyraźniejszy. Przez szparę zobaczyłam cień. Zamarło mi serce, a cała krew odpłynęła mi z twarzy.
        Oparłam dłonie na drzwiczkach, a wtedy grawitacja zrobiła swoje. Wypadłam z szafy wprost na podłogę. Jęknęłam, a po kilku sekundach podniosłam oczy na postać stojącą obok mnie. Był to mężczyzna ubrany w czarny, przylegający do ciała kombinezon oraz czarne, wojskowe buty. Na plecach przewieszony miał karabin.
            Kiedy ujrzałam jego twarz, prawie się rozpłakałam.
            Kakashi. Żył, stał tu, przy mnie.
            Jednak coś było nie tak.
       Patrząc mu w oczy, nie dostrzegłam tego błysku, który zawsze towarzyszył mojemu mężowi.
            - Kakashi, kochanie – szepnęłam, wstając. Zarzuciłam mu ręce na szyję i przylgnęłam do niego mocno. Nie odwzajemnił mojego uścisku.
            Odsunęłam się.
       - Kakashi, co się dzieje? – zapytałam, a potem poczułam, jak długie palce mężczyzny zaciskają się na mojej szyi. – Kakashi…? – wycharczałam.
            Zacisk się wzmagał, przed oczami pojawiły mi się plamy. Z oczu zaczęły płynąć mi łzy. Czyli w ten sposób zginę… Uduszona przez własnego męża.
            W tej samej chwili mnie olśniło.
            Miałam szansę uratować własne życie.
            Drżącą ręką sięgnęłam za pasek spodni, gdzie wetknęłam pistolet. Wyjęłam go powoli, a lufę skierowałam na dłoń Kakashi’ego. Rewolwer był odbezpieczony, wystarczyło nacisnąć na spust.
          Posłałam mu przepraszające spojrzenie, ale Kakashi patrzył na mnie tak, jakbym była jego największym wrogiem.
            - Przepraszam… - szepnęłam.
            Miałam nacisnąć spust, ale usłyszałam znajomy głos:
     - Aiko! – krzyknął Gai. Po chwili wrzasnął: - Jasna cholera, Kakashi, co ty, kurwa, odpierdalasz?!
            Rzucił się na mężczyznę, który do niedawna był jego przyjacielem.
          Upadłam na podłogę, gdzie zaczęłam spazmatycznie oddychać, rozcierając szyję, na której widniały czerwone pręgi.
            Rozległ się huk. Gai uderzył głową o ścianę, a potem ruszył na bruneta i mężczyźni zaczęli się nawzajem okładać pięściami i zadawać sobie kopniaki.
         Po kilku minutach wstałam, obserwując jak na korytarz wbiega Yukata i Naruto. Kiedy blondyn zobaczył stan, w jakim znajduje się jego były sensei, zbladł, jednak gdy zobaczył, że ledwo stoję na nogach, razem z Yukatą do mnie podbiegł i obaj wsparli mnie pod boki.
        - Zabierzcie ją stąd, słyszycie? ZABIERZCIE JĄ DO KURWY NĘDZY!!! – ryknął, uderzając Hatake w nos, na co ten się zatoczył do tyłu, ale po chwili znów natarł na Maito, i to ze zdwojoną siłą. Maito znów walnął Kakashi’ego, tym razem mocniej, a potem zaczął biec w kierunku wyjścia.
            Poczułam, jak Yukata bierze mnie na ręce, a potem biegnie za Gaiem.
            Nic nie widziałam, nic nie czułam.
          Zauważyłam jednak jak Kakashi szarżuje na nas, wymierzając karabin w naszym kierunku. Niewiele myśląc, skierowałam pistolet w kierunku serca mojego męża. Zacisnęłam zęby.
            - Strzelaj, do cholery! Aiko, zastrzel go! – wrzasnął Yukata, odwracając głowę.
            Nacisnęłam spust.
            Rozległ się huk wystrzału.

            Widziałam jak kula leci rotacyjnym torem w kierunku piersi Kakashi’ego, a po chwili zagłębia się w jego ciele.

Diabeł wkradł się do ogrodów Edenu i przyniósł z sobą chorobę - amor deliria nervosa - pod postacią ziarna. Ziarno wykiełkowało i wyrosła z niego wspaniała jabłoń, która rodziła owoce koloru krwi. - dr. Steven Horace, Genesis. Kompleksowa historia świata i znanej części kosmosu. Uniwersytet Harvarda.
Od autorki:

Wiem, że napisanie tego rozdziału zajęło mi bardzo dużo czasu, jednak w ostatnim czasie jestem tak zajęta, że nawet na spanie nie mam czasu (to akurat żart, ale to nie zmienia faktu, że jestem zajęta).
Naprawdę przepraszam. Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie.
Faza na K-Pop trwa nadal :3 i nic nie mija. Dzięki Werka, że mnie wkręciłaś ;) Tak samo Tobie, Magda :D
Nie mam pomysłu na podsumowanie notki. Dlatego ja znikam i do następnego!

Komentarze mile widziane - przeczytałeś - zostaw ślad. 

Dziękuję.