12 gru 2014

Rozdział II. "Siła"

Obudził mnie hałas dochodzący z zewnątrz namiotu. Coś musiało się stać, ponieważ nie czułabym takiego niepokoju, jak w tym momencie.
Usiadłam raptownie na swojej macie, po czym przetarłam oczy dłońmi.
Zerknęłam na Hinatę. Dziewczyna spała głęboko, nie zwracając najmniejszej uwagi na trwający harmider.
Wstałam niezdarnie i rozsunęłam zamek namiotu. Ognisko, które kilka godzin wcześniej strzelało w niebo płomieniami, teraz się lekko tliło. Mimo tego zauważyłam dwóch mężczyzn rozmawiających ze sobą. Szczególnie wyróżniał się wysoki mężczyzna o sterczących w górę włosach.
Kakashi, pomyślałam, idąc w tamtym kierunku. Po chwili już biegłam.
Nagle raptownie się zatrzymałam. Mężczyzną nie był Kakashi, lecz Asuma, trzymający w dłoni płócienny wór, w którym coś niebezpiecznie grzechotało, gdy nim potrząsał. Wolałam nie wiedzieć, co w nim jest.
Obok niego stał Gai z posępną miną na twarzy. Lewą rękę miał w temblaku; najwyraźniej była złamana.
W tym momencie Maito zauważył mnie i uśmiechnął się szeroko.
- Aiko! – powiedział głośno, na co Asuma odwrócił się do mnie przodem.
- Cześć – odezwałam się. Bałam się spojrzeć Sarutobiemu w oczy.
- Cześć – rozejrzał się. – Gdzie Kakashi? Muszę z nim porozmawiać.
Przygryzłam wargę. Kurwa mać… musiałam powiedzieć prawdę. Nie mogłam tego dłużej ukrywać, i tak wyjdzie to wszystko na jaw. Prędzej czy później, ale wyjdzie. A wtedy będzie gorzej niż było w tej chwili.
Otworzyłam usta, po chwili je zamknęłam i znów otworzyłam.
- Kakashi… On… dorwali go. Tydzień temu podczas spaceru zaatakowali nas funkcjonariusze. Pobili mnie i Kakashi’ego, ale on kazał mi uciekać. No i zrobiłam to. Co miałam począć? Błagał mnie o to, zapewniał, że da sobie radę, a ja mu uwierzyłam. Kakashi na pewno nie zginął, nie dałby się zabić. Nie on… - zakończyłam dławiącym się głosem.
Spuściłam głowę, a wtedy poczułam czyjąś ciepłą dłoń na ramieniu. Podniosłam wzrok na Asumę. Miał lekko uniesiony kącik ust.
- Aiko… Przykro mi to mówić, ale dla niego nie ma już ratunku. Nie po tym, jak go złapali – westchnął, ściskając mnie za bark. – Wierz mi. W ciągu tego tygodnia widziałem wiele takich sytuacji. Widziałem, jak mój ojciec zostaje zamieniony w to… w to coś… Kazali mi na to patrzeć, rozumiesz? Po tym jak zaaplikowali mu to całe remedium przestał mnie poznawać, sam nawet przyznał, że nie pamięta, aby miał rodzinę… Jak myślisz? Co zrobiłem? Uciekłem od tego, momentalnie zrozumiałem, że dla niego nie ma już ratunku. By ratować własne życie, byłem zmuszony wyrzec się własnego ojca. I ty, Aiko, też musisz pogodzić się ze stratą Kakashi’ego. Wszyscy musimy – w jego głosie pobrzmiewała lekka nuta żalu.
Nie mogłam w to uwierzyć. Myślałam, że Asuma był przyjacielem mojego męża. A tu co się okazało? Że było dokładnie odwrotnie.
- Nie wierzę ci – odezwałam się, strącając z ramienia jego ogromną dłoń. – Nie wierzę, że powiedziałeś coś takiego. Myślałam, że jesteśmy przyjaciółmi, a ty… Brak mi słów. Po prostu brak mi słów – pokręciłam głową. – Nie uważasz chyba, że po tym, co powiedziałeś, przestanę wierzyć w powrót mojego męża?! Nie spodziewałam się, że odwrócisz się od swojego przyjaciela! – odwróciłam się na pięcie, zamierzając odejść.
W tym samym momencie usłyszałam głos Gai’a, który milczał do tej pory.
- Aiko… Naprawdę to zrobiłaś? Naprawdę pozwoliłaś, aby przechwycili Kakashi’ego? – słychać było złość w jego słowach. Odwróciłam głowę, chcąc na niego spojrzeć.
Oczy mężczyzny nie wyrażały nic poza nienawiścią. Nienawiścią, która skierowana była na mnie.
- Jak mogłaś? Przecież to twój mąż! On na twoim miejscu by cię nie zostawił! – wrzasnął. – Skazałaś na śmierć mojego najlepszego przyjaciela! Nie wybaczę ci tego, Aiko! – w jego tęczówkach pojawił się dziwny błysk. Poczułam, jak treść żołądka zaczyna mi się cofać.
Jak mogłam nie zdawać sobie z tego wszystkiego sprawy? Od tylu lat znam Gai’a i do tej pory nic nie zauważyłam. Trwało to zapewne od dawna, możliwe, że nawet od czasów Akademii.
Wzdrygnęłam się. Nie dlatego, że było to niesmaczne. Wzdrygnęłam się, ponieważ było to dziwne.
Po tylu latach znajomości zrozumiałam, że Gai jest zakochany w moim mężu.
- Nie myśl, że nie czuję się podle. Co ja bym dała, żeby to wszystko zmienić… To mnie powinni wziąć zamiast niego! Powinieneś wiedzieć, że zrobię wszystko, aby go uratować. Przysięgam na własne życie, że wyrwę go ze szponów wroga. Obiecuję ci to – powiedziałam, patrząc na Maito, którego spojrzenie odrobinę złagodniało. Po chwili jednak odwrócił się i odszedł w ciemność.

***

Nie mogłam zasnąć. Nie po tym, czego się dowiedziałam. Maito Gai darzył uczuciem mojego ukochanego. Prawdopodobnie od początku czarnowłosy mężczyzna czuł coś do Kakashi’ego. Może nawet Kakashi o tym wiedział? A być może, obym się myliła, byli kiedyś ze sobą?
Potrząsnęłam głową.
Nie, to niemożliwe. Gdyby rzeczywiście to miało miejsce, wiedziałabym. Przecież Kakashi mówił mi o wszystkim, nawet o swoich byłych kobietach. Niczego przede mną nie ukrywał.
No więc dlaczego miałam wrażenie, że coś mi umyka?

***

O świcie wyszłam z namiotu. Na zewnątrz było potwornie cicho, gęsta mgła unosiła się tuż nad powierzchnią ziemi. Nie było zimno, ale i tak otuliłam się ramionami. Po chwili zagłębiłam się w ciemny las. Ptaki dopiero co obudziły się ze snu i ich śpiew był jeszcze dość cichy i niemrawy.
Przeszłam paręset kroków, w ogóle nie zwracają uwagi na to, dokąd idę. Nic więc dziwnego, że po jakichś piętnastu minutach marszu zorientowałam się, że się zgubiłam.
Otaczały mnie ponure drzewa iglaste – świerki, sosny i modrzewie japońskie, które rosły tak gęsto, że przez ich gałęzie prawie w ogóle nie było nic widać.
Tętno gwałtownie mi przyspieszyło. Miałam ochotę krzyczeć, tak zaczęłam panikować.
Przygotowałam się na to, by zacząć wołać o pomoc.
- Nie krzycz – usłyszałam. Odwróciłam gwałtownie głowę, przez co w karku niebezpiecznie mi chrupnęło. Rozmasowałam szyję.
Za mną stał Asuma. Na jego widok zrzedła mi mina.
- Co tu robisz? – zapytałam niezbyt uprzejmym tonem, przestępując krok w przód.
- Musisz mi pomóc – odparł, odwracając się i idąc w powrotnym kierunku.
Pobiegłam za nim.
- Pomóc? W czym? Ty nie chcesz mi pomóc, więc dlaczego oczekujesz, że ja pomogę tobie, Asuma?
- Musisz mi pomóc – powtórzył.
Warknęłam cicho, wściekła, ale powlokłam się za nim. Chyba nie miałam wyjścia. Musiałam sprawdzić, czego ode mnie chce.

***

- Rozumiesz już, do czego potrzebna mi twoja pomoc? – zapytał, zakładając ramiona na swojej szerokiej piersi.
Spojrzałam na stos połyskujących nowością karabinów maszynowych. Wiedziałam, do czego zmierzał Asuma, ale skąd miał pewność, że znam się na tak ciężkim sprzęcie? Co prawda mój ojciec nie pochodził z Kraju Ognia i pokazywał mi jak byłam młodsza taką i podobną broń, jednak nie oznaczało to, że się na niej znałam. Pistolet, w całym moim życiu, miałam w dłoni może raptem z trzy razy i w związku z tym na pewno nie potrafiłam nim posługiwać.
- Doskonale wiem, o co ci chodzi, ale Asuma, nie mam pojęcia, jak tego używać, przepraszam – powiedziałam, schylając się i podnosząc jeden z mniejszych karabinów. Już zapomniałam o tym, jaki jest ciężki. Ugięły się pode mną kolana. – Skąd to masz?
- Myślałem, że twój ojciec służył w wojsku – mruknął. – Włamałem się z Gai’em do jednego z magazynów i ukradłem co nieco – dodał.
- Bo służył, ale jak myślisz, który rodzic uczyłby dziecko strzelać z broni palnej? W ciągu mojego życia trzymałam w dłoni pistolet kilka razy, ale nigdy z niego nie strzelałam. I wcale nie chciałabym strzelać.
Asuma nie dawał jednak za wygraną.
- Bardzo prawdopodobne jest, że będziesz musiała się nauczyć. My, shinobi, musimy się jakoś bronić przed zombie.
- Wiem przecież, do cholery! Ale dlaczego ja mam was tego uczyć, skoro sama nie potrafię?! – wrzasnęłam, spoglądając na niego wilkiem. – Nie dam rady, nie rozumiesz?! Nie mogłabym zabić człowieka! Po prostu nie mogłabym!
Wrzask usłyszał Naruto, który wyściubił nos zza swojego namiotu i przybiegł do nas. Chłopak na widok karabinów uśmiechnął się szeroko.
Podniósł mały, zgrabny pistolet i odbezpieczył go przypadkiem. Zsunął niezdarnie palce na spust, po czym wymierzył broń w dół. Nacisnął. Rozległ się głośny huk, a Naruto wypuścił pistolet z rąk. Rewolwer upadł na trawę. Z lufy uchodził dym.
Chłopak stał sparaliżowany ze strachu. Skóra na jego twarzy przybrała niezdrowy, żółto-biały odcień.
- Oż w mordę… - po tych słowach padł na kolana, a ja, z początku zaskoczona jego działaniem, teraz oprzytomniałam i ponownie wrzasnęłam:
- Ty głąbie! Mogłeś się postrzelić! – podeszłam do blondyna i podniosłam go na nogi. Chłopak drżał. Zerknęłam na jego stopy. Na szczęście były całe, nie ziała w nich żadna dziura. Kilka centymetrów od jego palców znajdowało się małe wgłębienie w ziemi. Gdyby Naruto przysunął bliżej siebie pistolet, straciłby nogę. Miał niebywałe szczęście, że nic mu się nie stało.
Westchnęłam zrezygnowana.
- Chyba nie mam wyjścia. Nauczę was strzelać. Nie chcę mieć niepotrzebnych trupów podczas treningu.
Niemal słyszałam, jak Sarutobi uśmiechał się pod nosem, słysząc moją decyzję.

***

- Trzymasz ręce za blisko twarzy – powiedziałam do Lee, który celował w tarczę znajdującą się w odległości jakichś 30 metrów od chłopaka. – Jeśli będziesz w ten sposób trzymał pistolet, podczas odrzutu kolba uderzy cię w nos.
Czarnowłosy chłopak poprawił chwyt, po czym zmrużył ciemne oczy, by lepiej widzieć wyimaginowany cel.
Minęły już dwa tygodnie, odkąd Asuma poprosił mnie o pomoc. Jako córka byłego żołnierza, wiedziałam jak powinno się strzelać. Mimo ostrego treningu, nie skończyliśmy jeszcze pierwszego etapu kursu pt.: Jak nauczyć się strzelać, przy okazji nie zabijając siebie i innych. Jak na razie prawidłowej postawy nauczyli się tylko Yukata i Asuma, jednak jeśli chodzi o resztę, to wciąż się bali, że broń im wystrzeli jak tylko na nią spojrzą. Tłumaczyłam im, że nic takiego się nie stanie, ale i tak byli przerażeni. W sumie, to sama też się tak czułam. Nigdy bym nie pomyślała, że dojdzie do czegoś takiego. Kto by pomyślał, że lekarz będzie zmuszony do zabijania ludzi. Z osoby, która ratowała życia, zmieniałam się w mordercę. Wszystko się pozmieniało. Pozmieniało na gorsze.
Odeszłam dalej, przyglądając się ćwiczącym. Yukata i Asuma strzelali w oddali do słomianych kukieł z namalowanymi tarczami. Jeszcze kilka dni temu w ogóle nie trafiali w obręcz, lecz teraz kule wbijały się w zewnętrzną część tarczy. Uczyli się bardzo szybko, jednak wciąż miałam przeczucie, że trwa to niemiłosiernie długo.
Sama jednak nie byłam lepsza. Zarywałam całe noce, ćwicząc w lesie. Z początku nie mogłam nawet znieść myśli, że mogłabym strzelać, ale teraz, po dwóch tygodniach oswoiłam się z tą myślą. Co prawda, sumienie wciąż się do mnie odzywało co jakiś czas, jednakże nauczyłam się je w pewien sposób ignorować. Niestety czasami zdarzało się, że zapominałam o głosie rozsądku i zaszywałam się w jakiejś dziupli czy norze i tam płakałam cicho z bezsilności.
- Dlaczego ci tak zależy na tym, aby uratować Kakashi’ego? – usłyszałam cichy, pełen niechęci głos.
Odwróciłam się. Pod jednym z drzew siedziała Sakura, która czytała opasłą książkę, najpewniej jakąś medyczną encyklopedię. Jako jedyna z obozu odpuściła sobie trening, tłumacząc, że prawdziwe kobiety nie robią takich rzeczy. W momencie, gdy to powiedziała, Asuma i ja zdenerwowaliśmy się na nią. Im więcej rąk do pomocy, tym szybciej to wszystko się skończy. Jednak Haruno postanowiła nie uczestniczyć w tym wszystkim i tym samym pozostawała bierna na to, co się dzieje. A przecież od naszych umiejętności strzeleckich zależało, czy dziewczyna przeżyje, czy wręcz przeciwnie. Po prostu oczekiwała, że znów każdy będzie musiał ją ratować. Nic też dziwnego, że świętej pamięci Sasuke nie chciał mieć z nią nic wspólnego.
- Dlaczego? – zapytałam. – Dlatego, że go kocham i nie pozwolę, aby jeszcze coś złego mu się stało. Nie wiem, co siedzi w twojej głowie, Sakura, nie wiem, czy kiedykolwiek tak naprawdę kochałaś Sasuke, czy tak naprawdę uganiałaś się za nim tylko z własnych pobudek. Doskonale wiem, że nie jestem w tym momencie dla ciebie miła, ale nie podoba mi się to, jak odnosisz się do Asumy i do mnie, ani do Naruto. Jesteś inteligentną dziewczyną, jednak niezbyt mądrą. Posiadasz wiedzę medyczną, ale nie wiesz, jak zachowywać się w sytuacjach takich jak ta. Jak myślisz, dlaczego Naruto i Sasuke poczynili takie postępy w poprzednich latach? Właśnie dlatego, że nie użalali się wiecznie nad sobą. Jak coś im nie wychodziło, nie poddawali się, tylko próbowali dalej, aż w końcu dopięli swego. Jeżeli pragniesz stać się silniejszą, weź się w końcu w garść i przestań skomleć jak jakiś pies! – powiedziałam głośno. – Nie chcesz zrobić czegoś dla innych, nie rób, ale potem nie miej pretensji, że coś poszło nie tak – powiedziałam to, patrząc na nią obojętnie, po czym odeszłam w kierunku namiotów. Jeżeli ma choć trochę oleju w głowie, przemyśli sprawę.

***

Nocą to właśnie Yukata stał na warcie w towarzystwie młodego chłopaka, który nie rzucał się zbytnio w oczy. Ot, zwykły nastolatek.
Yukata opierał się o drzewo, ziewając głośno. Potwornie chciało mu się spać, a musiał wytrzymać na posterunku jeszcze co najmniej dwie godziny. Czuł jednak piasek pod powiekami, a te zamykały się coraz częściej.
W pewnym momencie przed jego oczami mignął cień.
Mężczyzna przetarł zmęczone oczy; myślał, że ma halucynacje. Po chwili jednak cień ponownie przemknął mu przed oczami.
- Manabu, widzisz to? – zapytał, ale chłopak nie odpowiedział. Yukata zerknął w lewo i spostrzegł, że nastolatek leży bez życia na ziemi, a w szyję wbitą ma małą strzykawkę.
Yukata pochylił się nad nim i dotknął jego szyi. Chłopak żył, ale jego akcja serca była spowolniona. Kto mógł mu coś takiego zrobić?, pomyślał.
W tej samej chwili poczuł, jak coś wbija mu się w szyję. Zdążył dostrzec tylko znajome, zielone oczy, a potem zapadła ciemność.

***

- No dobrze, kontynuujmy wczorajszy trening. Ale na bogów, przyłóżcie się! – powiedziałam głośno, idąc z pozostałymi w kierunku namiotu, w którym trzymaliśmy broń. Rozsunęłam zamek, i cała krew odpłynęła mi z twarzy.
Zniknęła połowa broni i co najmniej trzy czwarte naboi.
Odwróciłam się do moich towarzyszy.
- Zniknęły… Ktoś ukradł naszą ostatnią deskę ratunku.
W tym samym momencie zauważyłam Yukatę, który idąc, słaniał się na nogach. W prawej dłoni coś trzymał. Po kilkunastu sekundach spostrzegłam, że była to mała strzykawka z pozostałością jakiejś niebieskiej substancji.

- Sa… Sakura… Sakura zdradziła… - powiedział cicho, po czym zemdlał.

***

Troszkę krótki ten rozdział, ale następny z pewnością będzie dłuższy. Wiem, że dawno nic nie dodawałam, ale sami rozumiecie - szkoła, brak czasu, do tego codziennie wracam do domu koło 18, więc nie mam siły nawet na naukę, a co dopiero na blogi. Jednak niedługo święta i w związku z tym będę miała więcej czasu na pisanie komentarzy, czytanie i pisanie.
Pamiętajcie, że każdy komentarz motywuje do dalszej pracy, a mnie sprawia ogromną przyjemność.