Piaski wysuszonej pustyni przenikane opadami deszczu
Gatunek dzierżący życie głęboko trzyma się korzeni
Rozkwitły kwiat nazywany jest kwiatem miłości
Znającym samotność na ziemi
~ Girugamesh, Ishtar
Odwinął bandaż, chcąc sprawdzić, czy rana prawidłowo się goi. Zauważył małą, różową bliznę na torsie. Uśmiechnął się na ten widok. Co jak co, ale od zawsze wszystko goiło się na nim jak na przysłowiowym psie. Wystarczyło, że się skaleczył, a po kilku godzinach miał już strup. Jak tak dalej pójdzie, to za kilka dni będzie mógł wyruszyć na poszukiwanie swojego wroga, jakim była Aiko Hatake.
Kobieta była bardzo drobna i Kakashi nadal był w szoku po tym, jak ta do niego strzeliła. Nigdy by się nie spodziewał, że będzie na tyle odważna, by wymierzyć pistolet i oddać strzał. Co prawda spudłowała, ale mimo tego zrobiła na nim niemałe wrażenie.
Pokręcił głową, aż strzyknęło mu w karku.
Przeszedł parę kroków po wykafelkowanej podłodze. W jego pokoju było chłodno; zadrżał.
Podszedł do szafy i otworzył ją. Wyjął ze środka szarą koszulkę i ciemne spodnie dresowe. Rzucił ubrania na łóżko, nie przejmując się, że zimny podmuch klimatyzowanego powietrza owiewa jego zgrabną pupę. Odkąd został żołnierzem, nie wstydził się swojego ciała; wręcz przeciwnie – paradował po swojej samotni całkowicie nagi i miał gdzieś, czy ktoś to zobaczy. Wiedział jednak, że na siłowni nie będzie mógł chodzić roznegliżowany. Jeszcze tego by brakowało, żeby ktoś oskarżył go o zboczenie, albo żeby kolejna kobieta zemdlała na jego widok.
Wysunął szufladę z bielizną, aby sięgnąć po bokserki. Chwycił jedną parę, a wtedy, z pomiędzy warstw materiału, wypadło coś małego, okrągłego i złotego.
Mężczyzna podniósł to i przyjrzał się uważnie przedmiotowi.
Był to pierścionek. I niewątpliwie należał do niego. Nie rozumiał tylko jednej rzeczy – co biżuteria robiła w jego ubraniach. I nie pamiętał, żeby pierścionek znajdował się tu poprzednim razem.
Metal był zimny. Kakashi przetoczył obrączkę między palcami, badając jej fakturę. Pod opuszkami wyczuł wygrawerowany napis. Zbliżył pierścionek do swojej twarzy, ale nie mógł odczytać, co jest napisane. Nie miało to jednak żadnego znaczenia.
Zrozumiał, że musi dowiedzieć się prawdy.
Błyskawicznie się ubrał. Stracił ochotę na ćwiczenia. Jak jeden raz odpuści sobie trening, nic się przecież nie stanie.
Wsunął obrączkę do kieszeni spodni i wyszedł ze swojej kwatery. Podejrzewał, że podpułkownik Reynolds wyjaśni mu to wszystko. Nie ukrywałaby przecież przed nim prawdy. Bynajmniej taką miał nadzieję.
Szedł szybkim krokiem w stronę gabinetu przełożonej. Kilka minut później dotarł na miejsce. Przyłożył kciuk do skanera mieszczącego się na ścianie przy drzwiach. Wyświetlacz rozbłysnął na zielono, kiedy przyznano mu dostęp. Szare drzwi rozsunęły się przed nim z cichym sykiem.
Wszedł do środka.
Reynolds siedziała przy biurku i wpisywała dane do komputera. Podniosła wzrok w momencie, kiedy Kakashi się zatrzymał na środku gabinetu.
— Co ty tu robisz, DC-370a? Nie wzywałam cię – powiedziała. – Jeżeli masz do mnie jakąś sprawę, musisz poczekać – tu wskazała na stos dokumentów piętrzący się przed nią.
— Co to jest? – zapytał, kładąc pierścionek na biurku. W tej chwili nie przejmował się tym, że zwraca się nieformalnie do swojego szefa.
Kobieta zerknęła na pierścionek.
— Skąd to masz?
Odchrząknął.
— Wypadł z mojej… – zawahał się. – Z mojej bielizny. Ale nie o to chodzi. Pani dobrze wie, że to należy do mnie. Ale nie pamiętam, żebym miał żonę. Nie pamiętam niczego, co byłoby przed remedium. – usiadł na krześle.
Reynolds westchnęła.
— Wyjaśni mi pani, co się, do cholery, dzieje? – założył nogę na nogę.
— Chciałabym, ale mogłoby to spowodować pewne komplikacje – odparła.
— Jakie znów komplikacje? Nie rozumiem.
Przejechała dłonią po twarzy.
— To nie jest czas i miejsce na tę rozmowę. Niedługo powiem ci wszystko. A teraz proszę cię, wyjdź.
Wstał, ponownie schował obrączkę do kieszeni i wyszedł, nie odzywając się.
Zmierzał do swojej kwatery. Nie spodziewał się, że Reynolds odprawi go z kwitkiem.
Zacisnął zęby. Był wściekły.
Uderzył pięścią w skaner.
— Odmowa dostępu. Prosimy spróbować ponownie – odezwał się kobiecy głos dochodzący z głośnika.
Hatake westchnął zrezygnowany, po czym na spokojnie przystawił palec. Rozległo się ciche piknięcie. Nacisnął klamkę i wszedł do środka, zamykając za sobą drzwi.
Rozejrzał się po pomieszczeniu. Dopiero teraz zauważył, jaki miało surowy wystrój. Żadnych roślin, obrazów. Po prostu czysta biel – białe łóżko z białą narzutą, białe meble, podłoga, ściany i sufit. Zupełnie tak jak w centrum medycznym.
Do uszu Kakashi’ego docierał delikatny szum klimatyzacji. Chwycił kubełek na długopisy i rzucił nim w urządzenie. Zamilkło. Cisza kłuła swoją obecnością. Bez szumu klimatyzacji to nie było to samo.
Mężczyzna spojrzał na sprzęt, który przed chwilą zniszczył. Nie wiedział, co się z nim teraz stanie. Klimatyzacji nie można było wyłączać – oprócz chłodzenia powietrza, oczyszczała je. Stanowiła coś w rodzaju filtru, który bądź co bądź teraz nie działał.
Jednak on miał to gdzieś.
Podbiegł do szafy i wyciągnął z niej wszystkie ubrania, jakie posiadał, po czym rzucił je na łóżko. Spod niego wyjął średniej wielkości plecak i zaczął wpychać kombinezony i koszulki byle jak, aby tylko weszły. Ubranie, które miał na sobie, po chwili też zdjął. Zamiast niego założył kombinezon maskujący. Na lewe przedramię przyczepił moduł sterujący i wcisnął kilka przycisków, żeby sprawdzić, czy prawidłowo działa. Na szczęście nie był uszkodzony. Uśmiechnął się.
Wszystko wyglądało na to, że może zbierać się już do drogi. Był jednak pewien problem: musiał zdobyć hełm z termo– i noktowizorem oraz karabin. Nie było to jednak takie proste. Osoby upoważnione do wydawania sprzętu nie robiły tego na prawo i lewo. Trzeba było mieć potwierdzenie od Reynolds, a takiego Kakashi nie miał. Musiał inaczej załatwić sprawę. Siłą.
Zarzucił plecak na ramię i wyszedł z pokoju, zamykając cicho drzwi. W korytarzu było pusto. Mężczyzna spojrzał najpierw w lewo, potem w prawo, po czym skierował się w stronę zbrojowni.
Szedł, rozglądając się, czy nikt nie stoi mu na drodze, ale było nadzwyczaj cicho. Zbyt cicho.
Przyspieszył. Jeszcze tylko jeden zakręt i będzie na miejscu. Tuż przed nim zwolnił, aby nie wyglądać podejrzanie. Przybrał pokerową twarz i podszedł do dwójki mężczyzn w średnim wieku, którzy pilnowali stalowych, grubych drzwi zbrojowni.
— Dokument, proszę – powiedział wyższy z nich.
— Już, gdzieś to mam – Kakashi zdjął plecak. Tak naprawdę chciał ich zmylić. Chwilę później niższy ze strażników podszedł bliżej Kakashi’ego, a ten korzystając z okazji chwycił go za ramię i przerzucił przez siebie. Mężczyzna upadł na ziemię. Szarowłosy w tym czasie zdążył już powalić kolejnego przeciwnika. Obydwaj strażnicy leżeli nieprzytomni. Kakashi ogłuszył ich zręcznym ciosem w głowę. Musiał jednak posłużyć się ręką nieprzytomnego strażnika, aby odblokować drzwi. W tym celu przycisnął palec do skanera i po chwili był już w środku.
W pomieszczeniu nikogo nie było. Kakashi, skradając się, poszedł w kierunku szafy z bronią. Wyłamał zamek w drzwiach i chwycił karabin. Potem przesunął się w stronę półki z hełmami. Złapał ten, o który wcześniej mu chodziło i wybiegł z pomieszczenia.
Rozkład budynku znał bardzo dobrze. Wyszedł cicho drugim wyjściem. I tym razem nikogo nie spotkał.
Pobiegł prosto korytarzem, a potem otworzył drzwi prowadzące do piwnicy. Zbiegł po schodach, uważając, by nie narobić zbytniego hałasu. Pamiętał, że gdzieś w pobliżu znajduje się małe okno, przez które mógłby wyjść. Rozejrzał się i znalazł je. Podbiegł, po czym wspiął się na palce i otworzył okno. Kiedy to zrobił, zdjął plecak i przerzucił go na zewnątrz. Potem chwycił palcami krawędź i podciągnął się. Postrzelona część ciała napięła się mocno. Kakashi bał się, że blizna pęknie i krew chluśnie na szarą, betonową podłogę. Tak się jednak nie stało.
Mężczyzna jęknął i przelazł przez małe okienko. Wtoczył się na trawę i leżał tak przez chwilę, dysząc, dopóki nie doszedł do siebie. Minutę później wstał, ponownie założył plecak i poszedł w kierunku ogrodzenia, uśmiechając się pod nosem. Wystarczyło pokonać tylko ostatnią przeszkodę, a potem cóż… Zacznie poszukiwanie prawdy.
~*~
— Idę do sklepu! – krzyknęłam w stronę Asumy, który siedział przed namiotem i ostrzył kunaiem gałąź. – Widziałam jeden niedaleko!
Pokiwał głową, nawet na mnie nie patrząc. Wciąż obwiniał się o to, że widziałam, co się stało z Kakashim. Na każdym kroku przypominał mi, że gdyby mnie nie wysłał, nie cierpiałabym bardziej niż do tej pory. Problem polegał jednak na tym, że w moim mniemaniu przechodziłam wystarczającą karę. Koszmary, budzenie się z krzykiem i oczywiście płacz. I tak od tygodnia. Jako lekarz wiedziałam, że potrzebuję pomocy terapeuty, ale sama oczywiście nie mogłam jej sobie udzielić. Nie chodziło o to, że się na tym nie znałam. Pod pewnymi względami interesowałam się psychologią człowieka, ale nie byłam fachowcem w tej dziedzinie.
Chwyciłam swój pistolet, a do plecaka wrzuciłam pieniądze, które ukradliśmy wczoraj z małej, opuszczonej budki z ramen. Nie byłam z tego powodu zadowolona, ale nie mogłam pozwolić, aby ktoś z moich przyjaciół głodował.
Dorzuciłam jeszcze zapasowy magazynek. Jako córka żołnierza wiedziałam, że w obliczu takich sytuacji trzeba być zawsze przygotowanym.
Nie chciałam nikogo ze sobą brać. Jedna osoba wyglądała dość wiarygodnie w przeciwieństwie do bandy oszalałych i ogłupiałych ze strachu ludzi, którzy rozglądali się z niepokojem dookoła.
Nasz obóz znajdował się jakieś dwa kilometry od drogi. Nie miałam zbyt dobrej orientacji w terenie, pomogły mi jednak nacięcia na drzwiach, które pozostawił Yukata.
Uśmiechnęłam się. W dzieciństwie przyjaciel był moim osobistym „kompasem”. Nigdy nie pozwolił mi się gubić. Zawsze znalazł wyjście z lasu. Nawet jeśli oboje znajdowaliśmy się kilometry od wioski.
Skierowałam się w kierunki drogi prowadzącej do głównej wioski Kraju Trawy.
Zagłębiłam się w las i po chwili szłam szybko, przeskakując kamienie i korzenie. Wiedziałam, w jakim kierunku się poruszać, więc cały czas trzymałam kurs.
W pewnym momencie przystanęłam.
Rozejrzałam się. Coś było nie tak.
Podeszłam do najbliższego drzewa i zaczęłam szukać nacięcia świadczącego o tym, że się nie zgubiłam. Nie znalazłam go.
Podbiegłam do kolejnego drzewa i ponowiłam czynność.
Ogarnęło mnie przerażenie.
Zabłądziłam. Zabłądziłam, chociaż nie miałam pojęcia, jak to się stało, przecież nie zmieniałam kierunku.
Wtedy mnie jednak olśniło. Omijając korzenie i gałęzie, których nie byłam w stanie przeskoczyć, automatycznie zbaczałam z kursu i w tej chwili kierowałam się na południowy zachód.
Osunęłam się po drzewie.
Chciało mi się wyć. Nie pamiętałam, z której strony przyszłam, nie słyszałam też odgłosu wozów, które poruszały się drogą. Zamiast tego do moich uszu docierał huk rzeki nieopodal. Może po jej drugiej stronie będzie droga, którą podążyłabym do sklepu?
Wstałam i poszłam tam, skąd dochodził hałas.
Tak jak się spodziewałam, trafiłam na rzekę. Problem polegał jednak na tym, że to nie była rzeka, przez którą można byłoby spokojnie przejść. Tafla wody znajdowała się daleko w dole – na oko jakieś 40–50 metrów, a i zbocze nie było zbyt bezpieczne. Skaliste, wydawało się, że samym podejściem na skraj ryzykuje się własną śmiercią.
Oczywiście ja zignorowałam niebezpieczeństwo i podeszłam bliżej, niż normalny człowiek zdołałby się odważyć.
Spojrzałam w dół. Tak, było wysoko, a mój lęk wysokości jeszcze to pogarszał. Poczułam, jak kręci mi się w głowie.
Cofnęłam się i wtedy usłyszałam:
— Znalazłem cię.
Odwróciłam się. Cała krew odpłynęła mi z twarzy. Przede mną stał Kakashi, mój mąż.
Błyskawicznie wyjęłam z plecaka pistolet i wymierzyłam go w szarowłosego. Ręka potwornie mi się trzęsła.
— Jeden ruch, a cię zabiję – powiedziałam.
Uniósł ręce w górę. Dopiero teraz zauważyłam, że mężczyzna był brudny i podrapany przez gałęzie. Jego granatowy kombinezon był podarty w niektórych miejscach.
— Wypuść broń! – dodałam głośno. Potwornie się bałam. Przecież nie dalej jak tydzień temu ten człowiek prawie mnie udusił. Na samo wspomnienie, ściskało mnie w gardle.
Karabin posłusznie wylądował na ziemi. Kakashi zrobił krok do tyłu, a ja się cofnęłam odrobinę. Wolałam zachować dzielący nas dystans.
— Nie przyszedłem cię zabić – powiedział niskim głosem.
Prychnęłam, chcąc dodać sobie odrobinę odwagi, której bądź o bądź prawie w ogóle nie miałam. Nie mogłam przecież pokazać mu, że się boję, prawda? A bałam się jak diabli.
— Ostatnio chciałeś zrobić coś dokładnie przeciwnego – warknęłam.
— Tym razem mówię prawdę. Nie chcę cię zabić – kolejny krok, a ja jeszcze bardziej się cofnęłam. Moja stopa natrafiła na krawędź zbocza. Przełknęłam ślinę. Jeszcze krok i spadnę w przepaść, po czym roztrzaskam się o skały. – Proszę, uwierz mi.
— Nie wierzę ci! – wrzasnęłam, robiąc krok.
Poczułam, jak grunt osuwa mi się spod nóg. Usłyszałam, jak fragment skały odrywa się od zbocza i szybuje w dół. A ja razem z nim.
Byłam za bardzo przerażona, żeby wrzeszczeć. Widziałam tylko nurt wody, który z każdą chwilą zbliżał się coraz bardziej.
Zacisnęłam powieki, czekając na śmierć.
Nie poczułam jednak uderzenia o zimną taflę wody. Zamiast tego miałam wrażenie, że ktoś trzyma mnie za rękę.
Otworzyłam oczy i dostrzegłam Kakashi’ego, który położył się na ziemi. Jedną ręką trzymał mnie, drugą natomiast chwycił się korzenia. Widać było, że z trudem utrzymuje ciężar – na szyi i skroni wystąpiły mu żyły, a twarz przybrała czerwony odcień.
— Puść mnie – powiedziałam, próbując wyszarpnąć dłoń, ten jednak trzymał tak mocno, że nie dało się jej wyswobodzić.
— Nie puszczę… – wycharczał. – Nie pozwolę ci spaść, nie dowiadując się prawdy.
— Jakiej prawdy?! – pisnęłam.
Napiął mięśnie i powoli zaczął mnie wciągać. Kakashi zaparł się stopami w ziemię i po kilku mocnych pociągnięciach znalazłam się na ziemi. Mężczyzna, który niedawno chciał mnie zabić i prawie mu się to udało, teraz ocalił mi życie.
Nie miałam pojęcia, co o tym wszystkim myśleć. Podejrzewałam, że próbował mną manipulować, ale wiedziałam że to mu się nie uda. Zawsze wiedziałam, kiedy ktoś wykorzystywał inną osobę do swoich celów.
Leżałam na ziemi, dysząc ciężko. Kakashi podszedł chwiejnym krokiem do drzewa i usiadł przy nim, przy okazji się opierając.
— Jakiej prawdy… chcesz się dowiedzieć? – zapytałam, odwracając głowę i zerkając w jego stronę.
Popatrzył na mnie tymi czarnymi oczami bez wyrazu. Ale ja tego nie widziałam. W swojej głowie zobaczyłam tego ciepłego troskliwego mężczyznę, który obdarowywał mnie jednym ze swoich najszczerszych uśmiechów. Słyszałam jego głos szepczący, że mnie kocha. Dostrzegałam tę radość w jego oczach…
Tymczasem przede mną stał zupełnie inny człowiek. Zimny, bezduszny, martwy.
To nie był Kakashi, którego znałam i kochałam.
To był potwór.
Od autorki:
Wiem, że dawno nie było rozdziału, bo od ponad trzech miesięcy, ale nie miałam kompletnie pomysłu, jak go zacząć, ani co w nim napisać. Na historię pomysł mam, wiem, jakie główne wydarzenia mam przedstawić. Z wątkami pobocznymi już gorzej. Dlatego stwierdziłam, że zanim zacznę pisać rozdział, napiszę sobie krótki plan, co zawrzeć w notce. Pewnie większość z Was uważała, że postępuję według planu. Nie, idę całkowicie na spontana, ale pamiętając o historii. Układam rozdziały tak, aby miały ręce i nogi, żeby nie było niespójności, że nagle kolejna notka jest o czymś zupełnie innym.
Co do kolejnej części, nie mam pojęcia, kiedy będzie. Za miesiąc, dwa, trzy? We wrześniu rozpoczynam ostatnią klasę liceum, więc nie będę miała za dużo czasu dla siebie, a co dopiero na blogi, więc nie bądźcie zaskoczeni, jeżeli notka pojawi się pół roku po poprzedniej (chociaż aż takiego odstępu nie zamierza raczej być). Mam nadzieję tylko, że będziecie cierpliwi i doczekacie końca historii, której to jest już półmetek. Tak! PÓŁMETEK!
Mam też nadzieję, że zostawicie po sobie ślad w postaci komentarza. Byłoby mi bardzo miło. W końcu robię to też dla Was :D
Wiem, że dawno nie było rozdziału, bo od ponad trzech miesięcy, ale nie miałam kompletnie pomysłu, jak go zacząć, ani co w nim napisać. Na historię pomysł mam, wiem, jakie główne wydarzenia mam przedstawić. Z wątkami pobocznymi już gorzej. Dlatego stwierdziłam, że zanim zacznę pisać rozdział, napiszę sobie krótki plan, co zawrzeć w notce. Pewnie większość z Was uważała, że postępuję według planu. Nie, idę całkowicie na spontana, ale pamiętając o historii. Układam rozdziały tak, aby miały ręce i nogi, żeby nie było niespójności, że nagle kolejna notka jest o czymś zupełnie innym.
Co do kolejnej części, nie mam pojęcia, kiedy będzie. Za miesiąc, dwa, trzy? We wrześniu rozpoczynam ostatnią klasę liceum, więc nie będę miała za dużo czasu dla siebie, a co dopiero na blogi, więc nie bądźcie zaskoczeni, jeżeli notka pojawi się pół roku po poprzedniej (chociaż aż takiego odstępu nie zamierza raczej być). Mam nadzieję tylko, że będziecie cierpliwi i doczekacie końca historii, której to jest już półmetek. Tak! PÓŁMETEK!
Mam też nadzieję, że zostawicie po sobie ślad w postaci komentarza. Byłoby mi bardzo miło. W końcu robię to też dla Was :D